PRZEDSZKOLE NR 17 "BAJKOWE WZGÓRZE" w Tarnowskich Górach

 

Nawigacja

Nasza Grupa Zajęcia dodatkowe Ważne ogłoszenia GALERIA 3 LATKI Kącik rodzica Logopedia 3 latka PROJEKTY GALERIA 4-LATKI

ZAJĄCZKI 5 latki

Kącik rodzica

 

 

Chwytanie kredek

W tekście opisane zostały etapy rozwoju sposobu chwytania kredek, jak wygląda prawidłowy i nieprawidłowy chwyt kredki, jak wspomagać dziecko w wypracowaniu prawidłowego chwytu kredki oraz kiedy zacząć naukę “prawidłowego” chwytania kredki.

1. Etapy rozwoju chwytania kredek przez dzieci

  • Etap pierwszy – chwyt cylindryczny – od 1 do 2 lat
  • Etap drugi – chwyt palczasty – od 2 do 3 lat
  • Etap trzeci – zmodyfikowany chwyt trójpunktowy – od 3 i ½ roku do 4 lat
  • Etap czwarty – chwyt trójpunktowy zwany także trójpalcowym, trzypunktowym, szczypcowym, pensetowym – od 4 i ½ roku do 7 lat

2. Prawidłowy chwyt i odstępstwa od niego

Prawidłowe trzymanie przyboru do pisania lub rysowania polega na objęciu go trzema palcami: kciukiem, palcem wskazującym (który naciska narzędzie od góry) oraz środkowym w odległości ok. 1,5 – 2 cm od czubka. Pędzel trzymamy w odległości 5-7 cm od końca. Dziecko nie powinno ściskać przyboru zbyt mocno.[1]

Wszystkie chwyty inne niż te przedstawione jako „prawidłowe” powodują, że nacisk na ołówek lub kartkę jest zbyt silny lub zbyt luźny, a co za tym idzie kontrolowanie przez dziecko swoich ruchów i ruchu kredki jest utrudnione. Należy jednak pamiętać, że jeśli coś jest utrudnione, to nie oznacza, że jest niemożliwie.

 

 

Stawianie dziecku granic

„Brzegi są szansą rzeki”. Gdy zabraknie koryta rzeki stanie się ona rozlewiskiem i zniknie, gdy brzegi są uregulowane, rzeka nabiera wody i płynie wartkim strumieniem, a ludzie nadają jej imię. Dzieci przypominają rzekę, a jej koryta to granice, które staramy się, my dorośli, nakreślić dziecku.

Dzieci chcą i potrzebują granic, zasad, aby poczuć się bezpiecznie, mieć jasno wytyczony szlak i drogę, by uczyć się akceptowanych zachowań odkrywając świat. Nakładanie ograniczeń i pilnowanie ich przestrzegania jest zadaniem dorosłych. Dzieci natomiast nieustannie próbują te granice przekraczać  – to ich prawo, i jeżeli nie natrafią na tamę, brzeg, popłyną tak jak woda, wszędzie tam, gdzie, tych granic nie znajdą. Dzieci robią wszystko, na co mają ochotę i obserwują reakcje dorosłego. Poprzez sprawdzanie, testowanie, dzieci uczą się, jakie są granice tolerancji, a przy okazji odkrywają, jaka jest ich pozycja w relacjach z innymi, kto ma kontrolę nad sytuacją.

 

 

Same dzieci dzielne


Samodzielność to cenny dar, jaki możemy dać dziecku. Jak ją rozwijać, a nie tłumić? Ile rodzicielskich zakazów to ochrona, a ile to już ubezwłasnowolniająca nadopiekuńczość?

Taniec na linie to pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasuwa, gdy myślę o wychowywaniu. Wychowanie to ciągłe balansowanie i łapanie chwiejnej równowagi między uczuciami a zasadami, kontrolą i wolnością, między powiedzeniem dziecku „pozwalam” i „zabraniam!”.

Każdy człowiek, czy ma dwa lata, dwadzieścia dwa czy sześćdziesiąt dwa, potrzebuje miłości oraz swoistej mieszanki bezpieczeństwa i niezależności. Bez zasad i ograniczeń dających poczucie bezpieczeństwa mógłby pogubić się w chaosie życia codziennego, ale by się rozwijać – potrzebuje jak powietrza wpływu na własne życie, a więc poczucia skuteczności i niezależności.

Większość rodziców pytanych przeze mnie o to, czy chcą mieć samodzielne dzieci, odpowiada: „oczywiście, że tak!”. Ale zastanówmy się: samodzielne, czyli jakie? Uczymy dzieci chodzić i mówić, a potem pewnego dnia pada z naszych ust: „Siedź cicho!”. Chcemy, by dziecko chodziło, ale wytyczonymi przez nas ścieżkami, chcemy, by mówiło, ale nie: „Nie podoba mi się”, „Nie chcę”. Czy zatem naprawdę chcemy, by nasze dzieci były samodzielne?
Czym jest samodzielność i jak jej nauczyć?

Mama jak ratownik

„Ja chciem siama!” – możemy usłyszeć już od dwulatki, od nastolatka usłyszymy pewnie nie raz: „Nie wtrącaj się w moje sprawy!”. To wykrzyczany w ten czy inny sposób dziecięcy postulat o wolność, której potrzeba jest naturalną siłą rozwojową każdego człowieka. Przygoda z wolnością, a tym samym z samodzielnością, zaczyna się we wczesnym dzieciństwie. I bardzo wcześnie samodzielność może być w dziecku rozwijana lub tłumiona. Tłumienie początkowo wygląda niewinnie: „Chodź, córeczko, wytrę ci nosek”, „Synku, chodź na siku. To nic, że teraz ci się nie chce, zaraz ci się zachce”, „Córuniu, przyszykowałam ci na jutro rajstopki w kwiatuszki, tę niebieską bluzeczkę i plisowaną spódniczkę”.

Z latami tłumienie przybiera coraz poważniejsze formy: „Synku, zrobiłam ci porządek w pokoju. Masz od razu więcej miejsca; samochodziki są w tym miejscu, klocki w tym, a te stare gazetki wyrzuciłam, bo już były takie zniszczone”, „Córko, przemyślałam to i uważam, że nie możesz zadawać się z tą Kaśką. Jutro przyjdzie moja koleżanka ze swoją córką, ta dziewczynka ma średnią 5,0 i zna trzy języki. To jest odpowiednia koleżanka dla ciebie!”. Czasami nie kończy się to nawet w dorosłym życiu, bo rodzice nadal wiedzą wszystko lepiej i  przyjeżdżają z wizytą-kontrolą: „Moje dziecko, przywiozłam ci coś; kupiłam u siebie w sklepie świetny materiał i uszyłam ci narzutę na kanapę, żeby się tak nie niszczyła”. Następnego dnia, gdy młodzi pójdą do pracy, ojciec sprząta im garaż, a matka przestawia talerze w kuchni...

Możemy wyróżnić dwa rodzaje samodzielności: funkcjonalną i decyzyjną. Funkcjonalna obejmuje tzw. samoobsługę – wcześniej czy później nasze dzieci uczą się jeść sztućcami, wycierać sobie nos, robić siku, gdy każe im pęcherz lub jest to rozsądne. Nie znam zdrowego, w pełni sprawnego osiemnastolatka, którego karmiłaby mama. Konsekwencje ograniczania dziecka w samodzielności funkcjonalnej są mniej dotkliwe niż konsekwencje braku samodzielności decyzyjnej. Gdy rodzic jest nadopiekuńczy, to dziecko nieco później nauczy się samodzielnie jeść, ubierać, myć. Poza tym na samodzielność funkcjonalną rodzice w miarę chętnie pozwalają, bo zazwyczaj są zmęczeni codzienną opieką nad maluchem i chcieliby, żeby dziecko szybciej robiło pewne rzeczy bez ich udziału, dając im tym samym chwile wytchnienia.

Ofiary nadopiekuńczych

O wiele trudniej jest dawać samodzielność decyzyjną, czyli pozwalać, by dziecko samo podejmowało jakieś decyzje i ponosiło ich konsekwencje. Taka perspektywa może budzić w rodzicach duży lęk, bowiem często cierpią na „kompleks ratownika” – wszędzie widzą potencjalne zagrożenie i możliwość doznania krzywdy, mają w głowie same czarne scenariusze i ze wszystkich sił starają się chronić dziecko. Dziecko wchodzi na drzewo – rodzic myśli: „zaraz spadnie!”; dziecko idzie do szkoły: „po drodze ktoś może Anię napaść”; ma nowego kolegę: „na pewno będzie miał zły wpływ na mojego Krzysia”.

Konsekwencje takiej nadopiekuńczości rodziców są bardzo poważne. Czy dziecko, które wciąż słyszy:

„Uważaj!”, „Zaraz spadniesz!”, „To niebezpieczne!”, „Tego nie próbuj, bo to się skończy źle!”, może poczuć, że jest mądre, kompetentne i potrafi poradzić sobie w różnych warunkach? Przestraszone strachem rodziców, czuje się jak małe, niepełnosprawne i niezaradne stworzenie. Skoro rodzic tak bardzo się nim opiekuje, chroni, dziecko zaczyna myśleć, że zapewne świat jest straszny i za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo. Dziecko otrzymuje komunikat dwojakiego rodzaju: po pierwsze – świat jest zły, wciąż trzeba uważać; po drugie – ja ci nie ufam, jesteś zbyt nieporadne, żeby udało ci się przetrwać.

Gdy młody człowiek kończy osiemnaście lat, w świetle prawa staje się dorosły, a więc odpowiedzialny za swoje czyny. To jednak nie oznacza, że w jeden dzień, jak za dotknięciem magicznej różdżki, z niedojrzałego nastolatka zmienia się w osobę potrafiącą samodzielnie podejmować rozsądne decyzje i ponosić ich konsekwencje. Odpowiedzialności, decydowania, przewidywania skutków swoich czynów musi się długo i powoli uczyć. Ale czy można nagle stać się człowiekiem samodzielnym i odpowiedzialnym, jeśli nie zostało się do tego przygotowanym?

Umowy bez „obciachu”

Jak nauczyć dzieci samodzielności? Dzieci uczą się przez naśladowanie i praktykowanie. Oznacza to dla nas, rodziców, że aby nauczyć dziecko odpowiedzialności, musimy pokazywać, jak wygląda odpowiedzialność (i dotrzymywać obietnic, począwszy od: „Zaraz poczytam ci bajkę”) oraz stwarzać dziecku możliwość decydowania i ponoszenia konsekwencji tych wyborów (oczywiście adekwatnie do wieku). Wolność dwulatka to tak zwany wybór pozorny – to ja jako rodzic odpowiadam za jego zdrowie i życie, więc to ja mówię twardo, że nie wyjdzie z domu bez czapki, jeśli jest mróz; to ja mówię twardo, że lekarstwo trzeba przyjąć. Ale nawet w tych sytuacjach mogę dać dziecku wybór: „Możesz założyć czapkę z pomponem lub tę w paski”, „Możesz wypić syrop z łyżeczki lub z tej miarki”. Im większe dziecko, tym więcej wolności i odpowiedzialności musimy oddawać w jego ręce. Dwunastolatek może decydować o tym, ile czasu poświęci na odrabianie lekcji, ale musimy się z nim umówić, że jeśli „złapie” jedynkę, to jego czas na przyjemności skraca się, dopóki nie poprawi oceny.

Nastolatka może pójść na imprezę, ale musi mieć świadomość, że jeśli wróci po ustalonej godzinie, to uznamy ją za jeszcze niegotową do takiej samodzielności i będziemy odwozić i przywozić z imprez (co przecież jest strasznym „obciachem”).

Nie wychowamy samodzielnie myślących dzieci, jeśli nie pozwolimy im myśleć; nie wychowamy dzieci, które potrafią rozwiązywać problemy, jeśli nie zaprosimy ich do rozwiązywania problemów.

Warto pamiętać o istnieniu pewnej, cienkiej granicy w dawaniu wolności. Fajnie jest, będąc małą dziewczynką, przymierzyć buty mamy i pospacerować w szpilkach po salonie… „Niefajnie” jest, gdy mała dziewczynka musi nauczyć się chodzić w nich na co dzień. Dziecko potrzebuje samodzielności, ale nie powinno być obarczone odpowiedzialnością zbyt dużą, jak na swój wiek. Z drugiej strony gdy dziecko dostaje zbyt dużo wolności, to czuje, że nie ma oparcia. Do wolności trzeba dojrzeć, trzeba ją sobie wywalczyć w sporach i negocjacjach z rodzicami. Podawanie jej dziecku na srebrnej tacy lub obarczanie nią to jak wrzucanie na głęboką wodę kogoś, kto jeszcze nie nauczył się pływać.

Po moc

Wychowujemy dzieci po to, by nas opuściły i wyfrunęły z rodzinnego gniazda w świat. W świat, który może nam się wydawać dziwny lub przerażający, bo jest zupełnie inny niż ten, w którym my dorastaliśmy. Ograniczając dziecko w samodzielności i wyręczając je, robimy mu krzywdę
– kiedyś będzie musiało samo podejmować decyzje i odpowiadać za nie. Niezwykle cennym posagiem, jaki możemy dać dziecku, jest umiejętność decydowania – po wcześniejszym przemyśleniu konsekwencji i liczeniu się z nimi.
Dziecko potrzebuje naszej wiary w to, że sobie poradzi, a nie zarażania go lękiem. Gdy przychodzi po pomoc, nie wyręczajmy go (choć pewnie chętnie z tego skorzysta). Przychodząc do nas po pomoc, tak naprawdę  przychodzi PO MOC. Po moc, by poradzić sobie samemu.

ANETA MAZURKIEWICZ jest psychologiem, certyfikowanym psychoterapeutą Europejskiego Stowarzyszenia Psychoterapii, coachem ICC i trenerem szkoleń rozwijających umiejętności wychowawcze. Prowadzi warsztaty doskonalące umiejętności wychowawcze rodziców.

 

Artykuł pochodzi z czasopisma „Charaktery”- Rodzina i związki , Praktycznie; 17 grudnia 2015